piątek, lutego 10, 2006

Establishment dostał po nosie

Począwszy od wygranej PiS w ostatnich wyborach do Sejmu i Senatu, polski establishment zaczął zgodnie narzekać. Miały nastać straszne czasy, skoro naród, zamiast wybrać błyskotliwych ludzi z PO (bo tych z SLD to już po prostu nie wypadało, zaś Demokraci.pl nie zdołali zdobyć żadnego poparcia), których ciągle establishment promował, postawił na przedstawicieli ciemnogrodu w postaci PiS i ludzi związanych ze środowiskiem Radia Maryja (RM). Nagle się okazało, że na nic się zdała cała nagonka na ojca Rydzyka, jaką rozpętały media, autorytety i różni yntelygenci (na czyją komendę?). Dobrze, że choć SLD do Sejmu się dostało, bo inaczej to by dopiero była tragedia!

Muszę przyznać, że bardzo mnie to ucieszyło. Nie wygrana PiS, oczywiście, gdyż partii tej nie popierałem ani nie popieram. Ucieszyło mnie to, że establishment dostał takiego prztyczka w nos. Ci wszyscy nadęci ludzie, przekonani, że jako posiadający monopol na prawdę i nieomylność zawsze będą w taki czy inny sposób górą, tym razem po prostu nie mogli zaprzeczyć własnej porażce. Jakże przyjemnie było (i jest nadal) na to patrzeć!

W ciągu kolejnych miesięcy establishment robił wszystko, żeby pokazać, że to, co się złego dzieje, dzieje się z winy PiS. Do koalicji z PO nie doszło z winy PiS, do koalicji z LPR i Samoobroną (SO) najpierw doszło z winy PiS, a potem nie doszło z winy tego samego ugrupowania. Winą PiS były zarówno nieliczne próby odchudzenia państwa (np. zmniejszenie liczebności KRRiTV), jak i jego rozbudowywanie (np. poprzez tworzenie nowych urzędów). PiS nie odpowiadał zapewne tylko za gradibicie i koklusz, a może nawet i to nie było tak do końca pewne.

Nie twierdzę oczywiście, że PiS jest tutaj bez winy. Twierdzę jedynie, że ugrupowanie to nie jest jedynym winnym zaistniałej sytuacji.

Najlepsze jednak miało dopiero nadejść. Oto w czwartek, drugiego lutego tego roku, liderzy PiS, LPR i SO zawarli porozumienie - tzw. pakt stabilizacyjny, który mógł oddalić widmo wcześniejszych wyborów i wpłynąć na ustabilizowanie się sceny politycznej w naszym kraju, zarówno tej w rządzie, jak i tej w Sejmie. Przy tej okazji nie zabrakło oczywiście kamer, aparatów fotograficznych i mikrofonów, lecz w pierwszej kolejności zostały dopuszczone tylko telewizja Trwam i RM. Dla przedstawicieli pozostałych mediów całą uroczystość powtórzono, tyle że dwadzieścia minut później.

Media wpadły w prawdziwą histerię. Okazało się, że władza próbuje dzielić media na równych i równiejszych. W istocie, bezczelność to niesłychana - wszak establishment działa przecież według zasady "dzielić na równych i równiejszych to my, a nie nas", o czym nawet dzieci w przedszkolu wiedzą. Pojawiły się komentarze o końcu demokracji w Polsce (po raz kolejny? kto wie - może kiedyś to wreszcie naprawdę się stanie...), ponownie trzeba było oczernić ojca Rydzyka.

Oj, histeria nie służy trzeźwemu myśleniu, co to - to nie. Póki co żaden z autorytetów, żaden yntelygent nie powiedział wprost, że był to jedynie teatr w wykonaniu liderów trzech ugrupowań. Marny teatr, obliczony właśnie na wywołanie takiej sensacyjki, zaś media były na tyle głupie, że dały się na to wszystko nabrać. Tymczasem establishment mówi o tym wydarzeniu używając wielkich słów, próbując nadać mu wymiar tragedii o niemalże narodowym znaczeniu.

Czy komuś naprawdę korona z głowy spadła tylko dlatego, że zobaczył coś dwadzieścia minut później, niż ktoś inny? Naprawdę ważne decyzje nigdy nie zapadają przy kamerach i mikrofonach, tylko w kuluarach, podczas indywidualnych rozmów. Ludzie dowiadują się o nich kilka, kilkanaście godzin później, a bywa, że prawda wychodzi na jaw dopiero po dniach, tygodniach, miesiącach czy nawet latach. Czy warto więc robić taki problem z powodu dwudziestu minut?

Nie dziwi mnie oczywiście, że na premierę tego teatru zostali zaproszeni przedstawiciele telewizji Trwam i RM. Bo i co miałoby być w tym dziwnego? Były to chyba jedyne media, które od momentu ostatnich wyborów parlamentarnych w naszym kraju nie atakowały zaciekle trzech potencjalnych koalicjantów. W tych mediach, oraz w środowiskach związanych z tymi mediami, przedstawiciele PiS czy LPR mogli znaleźć odrobinę przychylności, w przeciwieństwie do zdecydowanej większości pozostałych środków przekazu, będących w posiadaniu i kierowanych przez establishment. Czy może więc dziwić fakt, że jeśli ktoś postawił swego czasu na złego konia, to przegrał? Chyba tylko osobę na poziomie umysłowym małego dziecka.

Cóż, przedstawiciele establishmentu, publicyści, yntelygenci, dziennikarze, komentatorzy, redaktorzy, politycy PO i SLD dostali teraz prztyczka w nos. Nie powinni płakać, bo my, dorośli płaczu dużych dzieci nie lubimy. Tutaj nikt nie będzie nikomu pupci podcierał, nikt nie będzie nikogo do snu utulał. To jest właśnie prawdziwe życie, w którym każdy musi się liczyć z konsekwencjami swoich czynów.

Przez lata różni przedstawiciele establishmentu wmawiali ludziom, że nie może być inaczej, że państwo musi przyznawać koncesje mediom, że trzeba mieć jakąś kontrolę nad środkami masowego przekazu. Przez lata byli głusi na głosy tych, którzy twierdzili, że cenzura (w jakiejkolwiek postaci) w ogóle nie jest potrzebna, podobnie jak twór taki, jak KRRiTV. Było to dla nich wygodne, gdyż dzięki takiemu państwu mogli tkwić na swoich ciepłych posadkach, spokojnie komentując sobie poczynania polityków, kreując obraz ludzi myślących inaczej niż oni sami jako oszołomów czy utopistów. Mogli sobie tak żyć niezależnie od tego, czy przy władzy byli ludzie związani z lewicą post-PZPRowską, czy też z tą post-Solidarnościową. Układ wydawał się być stabilny.

Ale jednego nie przewidzieli. Nie pomyśleli o tym, co się stanie, kiedy do tej władzy, której stan posiadania ciągle podtrzymywali używając do tego ich (mocno wątpliwego w moich oczach) autorytetu, dojdą ludzie, których nie określali nigdy inaczej, niż mianem politycznego planktonu, czy wręcz awanturników, populistów i krzykaczy. No to teraz mają za swoje. Mam nadzieję, że nieźle się skrzywią pijąc to piwo.