niedziela, marca 26, 2006

Kradzież jest kradzieżą

Internet jest ciekawym narzędziem (zjawiskiem? jak to w ogóle nazwać?). Właśnie znalazłem ciekawą stronę, na której można znaleźć takie oto słowa (tłumaczenie własne):

"(...) Jego [Hitlera - TP] podstawowe zasady były następujące: nigdy nie pozwól publice ochłonąć; nigdy nie przyznawaj się do porażki; nigdy nie przyznawaj, że w twoim wrogu może być jakaś cząstka dobra; nigdy nie zostawiaj miejsca na alternatywy; nigdy nie akceptuj winy; skup się na jednym wrogu na raz i obwiniaj go o całe zło; ludzie prędzej uwierzą w wielkie kłamstwo, niż w małe; a jeśli będziesz powtarzał to kłamstwo wystarczająco często, ludzie prędzej czy później w nie uwierzą. (...)"

Ciekawe wydaje mi się być to, iż byłem przekonany, że to dr Goebbels sformułował zasadę, że "każde kłamstwo, powtórzone odpowiednio wiele razy, staje się prawdą", co należy rozumieć oczywiście w taki sposób, że ludzie po prostu zaczynają w takie kłamstwo wierzyć i przyjmować je za prawdę. Oraz, co gorsza, zaczynają odrzucać wszystko to, co nie jest zgodne z tym kłamstwem - w szczególności nawet tę prawdę, którą próbuje się przed nimi ukryć.

Ale mniejsza o to, kto tę maksymę sformułował i w jakiej dokładnie postaci. Czy był to Hitler, czy Goebbels - żadna różnica, skoro i tak miał rację... Niestety.


Dlaczego wspominam o Hitlerze czy Goebbelsie? Właśnie z powodu ich poglądów na prawdę, kłamstwo i na coś, co chyba można określić mianem ludzkiej natury. Jako wolnościowiec wielokrotnie już dyskutowałem o naturze ludzi i relacjach pomiędzy państwem, społeczeństwem i człowiekiem z innymi ludźmi. Dyskusje te pozwoliły mi wyciągnąć parę wniosków. Jeden jest taki, że ludzie chcą wierzyć w wygodne dla nich (z różnych powodów) kłamstwa.


W każdym słowniku języka polskiego można znaleźć definicję kradzieży: jest to bezprawne przywłaszczenie sobie czyjegoś mienia. Nasz język ma swoją specyfikę i dlatego wyraz "kradzież" kojarzony jest z przywłaszczeniem sobie czyjegoś mienia materialnego - np. samochodu, portfela czy książki.

Nie znam nikogo, kto by nie stwierdził, że odebranie mu jego portfela bez jego wiedzy i zgody nie jest zwykłą kradzieżą. Podobnie nikt nie miałby chyba żadnych wątpliwości i nazwał mnie złodziejem, gdybym skorzystał z jego samochodu bez jego wiedzy i zgody.

Gdybym zaś spróbował odebrać komuś jego własność, stosując różne groźby, czy wręcz uciekając się do przemocy (stosując siłę fizyczną, czy też jakąś broń), to chyba nikt nie miałby żadnej wątpliwości z nazwaniem mnie po imieniu: rabusiem i bandytą. A gdybym tak zorganizował grupę ludzi, która by mi w tym procederze pomagała, to chyba każdy określiłby nas mianem mafii, zorganizowanej przestępczości.

Taka postawa ludzi bardzo mnie cieszy, gdyż świadczy ona o jednym: na nic zdają się wysiłki różnych "postępowców", którzy próbują wmawiać ludziom, że przestępcy (złodzieje, rabusie, bandyci itp.) są w gruncie rzeczy niewinni, że powinno się ich traktować jak ludzi, że to społeczeństwo ponosi winę za ich zbrodnie i tym podobne ecie-pecie. Postępowcy mogą wygadywać takie bzdury, a jednak większość ludzi odrobinę zdrowego rozsądku, jak widać, ma.

Jako wolnościowcowi trudno jest mi jednak zrozumieć zdziwienie ludzi, kiedy nazywam nasze państwo złodziejem, rabusiem czy bandytą. Moja argumentacja jest zaś prosta: nie godzę się na oddawanie państwu części moich zarobków (w formie podatku) na niektóre cele, np. na różne przymusowe ubezpieczenia (zdrowotne, emerytalne). Nie godzę się na oddawanie państwu części moich zarobków, w formie podatku, z tego tylko powodu, że jestem obywatelem tego państwa i zapewnia mi ono ochronę przed różnego rodzaju agresją z zewnątrz (wojsko), czy też przed przestępczością (policja, straż miejska) oraz świadczy jeszcze parę innych usług. Owszem - chcę z takich usług korzystać, jednak uważam, że jakość tych usług świadczona mi przez państwo jest niska i wolałbym zapłacić za świadczenie tych usług na moją korzyść komuś innemu. Państwo zaś, niczym bandyta, grozi mi użyciem siły w przypadku, kiedy odmówię oddania mu części moich dochodów w postaci podatku. Ponieważ zaś państwo to zorganizowało cały aparat służący ściąganiu podatków i do zmuszenia obywateli do ich płacenia może użyć policji (przymus fizyczny), to można śmiało mówić o mafii.

Powyższe przykłady są zgodne z wszelkimi definicjami słownikowymi kradzieży, złodziejstwa, bandytyzmu, mafii, zorganizowanej przestępczości. A jednak kiedy przedstawi się takie argumenty zwykłemu człowiekowi, to zaczyna on patrzyć na tego, kto mu to wszystko tłumaczy, jak na umysłowo upośledzonego. Chociaż jeszcze przed chwilą sam się zgadzał z faktem, że przywłaszczenie sobie czyjegoś mienia jest kradzieżą, rabunkiem!


Zjawisko to dotyczy nie tylko dóbr materialnych, w przypadku których mówi się o kradzieży, ale również usług. Można przyjąć, że wykonanie usługi wiąże się z zawarciem umowy pomiędzy dwiema stronami: wykonawca podejmuje się zrobić coś na rzecz konsumenta, za odpowiednią opłatą ze strony tego drugiego. Gdybym więc poszedł do fryzjera, pozwolił się ostrzyc, a następnie uciekłbym nie płacąc, to chyba każdy by stwierdził, że wyłudziłem usługę strzyżenia. Rozumując całkowicie analogicznie łatwo jest stwierdzić, że przejechanie się środkiem komunikacji "na gapę", czy też niezapłacenie ekipie remontowej za zrobienie remontu mieszkania jest po prostu wyłudzeniem. Każdy chyba człowiek zgodzi się z tym, iż jest to czyn naganny i w dodatku niezgodny z prawem, powinien więc być karalny.

Osobiście uważam, że pomiędzy wyłudzeniem a kradzieżą istnieje bardzo silny związek - kradzież jest bezpośrednim przywłaszczeniem sobie czyjegoś mienia (materialnego), zaś wyłudzenie jest po prostu pośrednim przywłaszczeniem sobie czyjegoś mienia (do którego dochodzi w wyniku niewywiązania się z dobrowolnie zawartej umowy).

A gdyby tak ktoś zaoferował komuś wykonanie jakiejś usługi i zmusił go do przyjęcia takiej oferty, stosując np. szantaż, czy też siłę? No to większość ludzi nazwałaby go po prostu bandziorem, całkiem słusznie zresztą.

Pamiętam, jak niegdyś jadąc wraz z rodzicami samochodem, zbliżając się do skrzyżowania zauważyliśmy młodych chłopców "myjących" szyby w pojazdach stojących na czerwonym świetle. Usługa ta była w zasadzie wymuszana, bo żaden z kierowców się o nią nie prosił, a poza tym "woda", której używali ci chłopcy, była bardzo brudna i efekt owego "mycia" był wprost przeciwny do oczekiwanego. Moi rodzice byli tym faktem bardzo oburzeni i wyrazili chyba nawet przekonanie, iż kierowcy płacą nie za samo mycie, ale za to, by chłopcy ci dali im już spokój i poszli sobie poszukać innej ofiary.

Oczywiście całkowicie zgodziłem się z taką interpretacją tej sytuacji, po cichu ciesząc się, że tym chłopcom nie spodobał się mój samochód, zdecydowanie tańszy niż inne oczekujące wówczas na zielone światło.

W dalszej drodze jednak coś mnie podkusiło, aby podjąć ten właśnie temat. Upewniwszy się, że postawa tych chłopców, oraz ich działania wywarły na moich rodzicach negatywne wrażenie, napomknąłem o negatywnej roli państwa w naszym życiu. I tutaj się zaczęło: przecież państwo nam zabiera pieniądze, ale w zamian oferuje różne usługi! No to, ripostowałem, postępuje dokładnie tak samo, jak ci chłopcy - którzy przecież zabierają pieniądze, ale również wykonują za nie pewne usługi. Tutaj moi kochani rodziciele zaczęli tłumaczyć swemu, dorosłemu już, synowi, że usługi ze strony państwa są przez nich pożądane, w przeciwieństwie do "usług" oferowanych przez tych chłopców kierowcom oczekującym na zielone światło. Zapytałem wówczas, co z tymi ludźmi, którzy wcale tych usług ze strony państwa nie chcą, ale dowiedziałem się jedynie, że moje poglądy są "nieżyciowe", "nierozsądne" i w ogóle jakieś "dziwaczne". Innymi słowy mym kochanym adwersarzom zabrakło logicznych kontrargumentów.

Podobnie ma się sprawa z większością ludzi. Wyłudźcie od nich usługę pod przymusem, a nazwą was po imieniu - bandytami. Ale kiedy to państwo zmusza ich do korzystania z różnych usług (za które pobiera określone przez siebie opłaty), to już mowy o żadnym bandytyzmie być nie może.


Skąd się bierze owa dwuznaczność poglądów ludzi, przykładanie innej miary do ludzi wówczas, kiedy działają na własną rękę i innej wówczas, kiedy stoi za nimi państwo?

Tutaj właśnie pora jest powrócić do podglądów tych postaci, które wymieniłem na początku tego artykułu - do Hitlera i do dra Goebbelsa. To oni bowiem dają odpowiedź na pytania postawione powyżej. Odpowiedź prostą i oczywistą.

Państwowa indoktrynacja. Kłamstwo, powtarzane tyle razy, tak nachalnie, na każdym niemal kroku, że w końcu zaczęło być traktowane jako prawda, jako coś oczywistego i naturalnego.

Kradzież pozostaje kradzieżą, niezależnie od tego, kto tej kradzieży dokonuje - czy będzie to Jan Nowak, czy też urzędnik państwowy. Kradzież dokonana pod groźbą użycia siły jest rabunkiem niezależnie od tego, kto tego rabunku dokonuje. Podobnie jest z wymuszaniem korzystania z określonych usług.

Żeby ukryć ten prosty i oczywisty fakt, państwo stosuje po prostu indoktrynację swoich obywateli, wyśmiewając argumenty strony przeciwnej (wolnościowców) przez nazywanie ich "nieżyciowymi" czy "naiwnymi", sugerując umysłową niedojrzałość swych adwersarzy. Jeśli to państwo ma rację, to dlaczego nie poda jakichś rozsądnych i logicznych argumentów? Takich argumentów, po których my, wolnościowcy, będziemy zmuszeni złożyć broń i uznać się za pokonanych w tej dyskusji?

Jeśli jakaś grupa ludzi postanowi wspólnie dokonywać kradzieży, wymuszać korzystanie z jakichś usług, i będzie używała siły i gróźb (np. pozbawienia wolności, czy konfiskaty mienia) do "skłonienia" ludzi do skorzystania z tych usług, to należy ją nazwać po prostu mafią - niezależnie od tego, czy jest to banda pod dowództwem Jana Nowaka, czy też państwo. Nie można pozbawiać nikogo owoców jego pracy bez jego zgody, niezależnie od celu, na który środki te zostałyby przeznaczone przez złodzieja. Państwo, które opodatkowuje obywateli, wymusza na nich korzystanie ze swoich usług i nie dopuszcza żadnej konkurencji, jest złodziejem, bandytą i zorganizowaną mafią, zgodnie ze słownikowymi definicjami tych słów.


Ja wiem, że to się może ludziom nie podobać. Nikt z nas nie lubi być ofiarą. Żadna to przyjemność zostać okradzionym, okazać się zbyt słabym, aby móc się obronić przed przemocą, okazać się tchórzem, który ulękł się gróźb użycia siły i dobrowolnie oddał część swego majątku jakiemuś bandycie (choćby na niewiadomo jak zbożny cel). To jest kolejny powód, dla którego argumenty dotyczące bandytyzmu i złodziejstwa instytucji państwa z takim trudem trafiają do tzw. szarego obywatela.

Niestety, mam dla tych szarych obywateli złą wiadomość. Dwa razy dwa jest cztery, choćby niewiadomo ile ludzi twierdziło, że pięć. Prawda leży tam, gdzie leży, a nie po prawej, po lewej, czy pośrodku. Kradzież jest kradzieżą - niezależnie od tego, czy jest dokonywana skrycie przez kieszonkowca, poprzez rozbój w biały dzień przez rabusia, czy też na masową skalę w przypadku podatków przez państwo.

Okradany jest każdy, kto kiedykolwiek czuł potrzebę uniknięcia płacenia jakiegoś podatku, czy jakiegokolwiek ukrycia dochodu. A wiem, że taka sytuacja zdarzyła się wielu szarym ludziom.

Zwykli ludzie - jesteście okradani, padacie ofiarą przestępstwa ze strony waszego państwa, jesteście indoktrynowani, wmawia się wam, że to wszystko dla waszego dobra, czy się to wam podoba, czy nie. I nie - nie zamknę się, nie przestanę o tym pisać i głośno o tym mówić dla waszej wygody psychicznej. To właśnie ze względu na was wypisuję tak oczywiste prawdy, jak ta, że kradzież jest kradzieżą niezależnie od tego, kto jest złodziejem, tak samo jak dwa razy dwa jest cztery niezależnie od tego, kto będzie to obliczał.

Jestem wolnościowcem i brzydzę się przemocą. Uważam, że nie można nikogo zmusić siłą, aby przyjął jakąś umowę, czy aby podzielił się swoimi pieniędzmi. Nie zmuszę was, zwykli ludzie, abyście przyjęli mój światopogląd - i wcale mi na tym nie zależy. Wprost przeciwnie - uważam, że powinno się wam pozwolić żyć tak, jak tego chcecie - dokładnie tak samo, jak mnie i każdemu innemu człowiekowi.

Wybór należy więc do was - albo prawda, albo dalsze posłuszeństwo uczniom Hitlera i Goebbelsa.

niedziela, marca 19, 2006

Ujawniam się

Dowiedziałem się niedawno, że w środę, 15 marca 2006 roku czeski parlament przyjął ustawę legalizującą związki osób tej samej płci. Wprawdzie większość, która głosowała za przyjęciem tej ustawy była minimalna, ale jednak udało się uzbierać potrzebną liczbę głosów.

W związku z tym postanowiłem się ujawnić. Myślę, że najwyższy już czas, abym otwarcie i bez żadnych uprzedzeń powiedział wszystkim o moich prawdziwych skłonnościach seksualnych. Skoro homoseksualiści w pewnym momencie zaczęli głośno podkreślać fakt swego istnienia i po długich latach różnych upokorzeń, prześladowań, udało im się przezwyciężyć falę uprzedzeń i wyjść na światło dzienne (i to w jakim pięknym stylu - w kolorach tęczy!), to nie widzę powodu, abym nadal miał przed kimkolwiek ukrywać - włącznie z moją najbliższą rodziną, że jestem onanistą lubującym się w trzepaczkach.

Uważam, że my, onaniści z trzepaczkami, powinniśmy, wzorem naszych braci homoseksualistów, powiedzieć wszystkim otwarcie, że oto jesteśmy, istniejemy, mamy takie, a nie inne preferencje seksualne, że nie można nas dłużej izolować, ignorować, nazywać dewiantami, wyśmiewać się z nas, wytykać palcami. Patrząc na ogromne sukcesy, jakie udało się odnieść homoseksualistom (i tutaj podkreślę, że mam na myśli zarówno gejów, jak i lesbijki), myślę, że obrali oni słuszną drogę do celu i że my powinniśmy postąpić dokładnie tak samo.


Zdaję sobie sprawę z faktu, że nam będzie trudniej, niż homoseksualistom. Wszak obydwie strony związku homoseksualnego są ludźmi. Zoofile tworzą związki ze zwierzętami, czyli również z istotami żywymi. Zaś my... Nam po prostu podobają się trzepaczki. To będzie trudniejsze do zaakceptowania, niż związek z innym człowiekiem (choćby tej samej płci), czy też związek z jakimś zwierzęciem - ale czy z tego tylko powodu, że natura stworzyła nas takimi, a nie innymi, mamy rezygnować z przysługujących nam praw?

W Republice Czeskiej homoseksualiści niedługo będą mogli zawierać legalne związki małżeńskie, podobnie jak osoby heteroseksualne. Będą mogli przyznać swym partnerom życiowym pełnomocnictwa w zakresie codziennych spraw, będą mogli się zajmować wspólnym wychowywaniem dzieci (choć nie adopcją, z czego wynika, że sukces homoseksualistów nie jest jeszcze pełny). W szpitalach ich partnerzy będą mogli ich odwiedzać, w urzędach załatwiać pewne sprawy.

My, onaniści z trzepaczkami, o czymś takim nie możemy marzyć. Ale nam nie chodzi wcale o to, aby nasze trzepaczki odwiedzały nas w szpitalach, czy załatwiały w naszym imieniu pewne sprawy w urzędach, jak to sugerują nasi prześmiewcy. Są to oczywiście absurdalne poglądy wynikające z niewiedzy i ignorancji dotyczącej naszej orientacji seksualnej.

My chcemy tylko móc pokazać się na ulicy z naszą trzepaczką. Chcemy mieć prawo pójść do restauracji, do szpitala, do urzędu - z naszą trzepaczką - i nie zostać wyśmiani, potraktowani jak dewianci, czy niegrzecznie wyproszeni. Chcemy jedynie odrobiny tolerancji ze strony o innych preferencjach seksualnych. To wszystko.

Może się wydawać, że to znacznie mniej, niż chcieli homoseksualiści. Ale trzeba sobie zdawać sprawę z faktu, że nasze skłonności będą trudniejsze do zaakceptowania dla tych tzw. "normalnych" ludzi - z tego właśnie powodu, że obiektami naszego zainteresowania są trzepaczki, przedmioty martwe, a nie żywi ludzie.

Patrzmy więc uważnie na sukcesy homoseksualistów i uczmy się od nich. Oni pokazali, w jaki sposób można promować ich sprawę. Ile robi się dzisiaj filmów, w których pojawia się jakiś bohater-homoseksualista? A ile takich filmów robiło się kiedyś? Zaś nam wystarczyłoby jedynie pokazanie trzepaczki wiszącej np. w sypialni jakiegoś bohatera.

Dlatego też uważam, że mamy wielkie szczęście mogąc żyć w tak postępowym ustroju, jakim jest demokracja. Myślę bowiem, że jest to jedyny system polityczno-społeczny, w którym było można osiągnąć określone cele wpływając jedynie na opinię publiczną.

Pamiętajmy, że to dzięki powszechnej w środowiskach naukowych akceptacji dla demokracji oraz demokratycznych metod można dziś otwarcie twierdzić, że homoseksualizm nie jest chorobą. Zadecydował o tym bowiem wynik głosowania z 1973 roku. Czy w jakimkolwiek innym ustroju komukolwiek przyszłoby w ogóle do głowy poddawać pod głosowanie kwestię, czy coś jest chorobą, czy nią nie jest? Wątpię. I dzięki demokracji, oraz szerokiej akcji uświadamiającej ze strony homoseksualistów (ale również wielu innych, światłych, ludzi), możemy dzisiaj twierdzić, że homoseksualizm chorobą nie jest.

Pamiętajmy, że to dzięki demokracji panującej w wielu krajach na świecie, różne mniejszości seksualne mogą liczyć na wyrozumiałość ze strony reszty społeczeństwa. Tylko w demokracji bowiem mówi się o potrzebie tolerancji wobec różnych mniejszości. W żadnym innym znanym ustroju nie mówiło się nigdy tak głośno, tak otwarcie i z taką siłą o potrzebie akceptacji odmienności innego człowieka. To właśnie różni demokraci zaczęli o tym głośno mówić - i mówią nadal. I będą o tym mówić. A, jak już pokazali nam homoseksualiści, mówienie o tym jest bardzo ważne dla sprawy.

Pamiętajmy, że dopiero w demokracjach do głosu doszła lewica, której przedstawiciele otwarcie poparli dążenia homoseksualistów do równouprawnienia i tolerancji ze strony heteroseksualnej większości. To właśnie prominentni działacze lewicy swym głosem (motywowanym ciągłymi działaniami ze strony homoseksualistów) walnie przyczynili się do odrzucenia nietolerancji i dyskryminacji homoseksualistów w społeczeństwie. Homoseksualistom się udało - to i nam, onanistom z trzepaczkami, może się udać. Pamiętajmy o tym.


Wygramy, jeśli będziemy mieli, podobnie jak homoseksualiści, jedną, wspólną i jasną wizje nowoczesnego państwa XXI wieku. Państwo takie powinno być naszym sprzymierzeńcem, nie wrogiem. Państwo takie powinno zapewniać opiekę oraz równe prawa wszystkim swoim obywatelom, niezależnie od ich płci, rasy, wyznania, czy orientacji seksualnej. Ale musimy ciągle o tym mówić, mówić i mówić! Mówić jak najczęściej i we wszystkich miejscach. Mówić jak najgłośniej, krzyczeć!

Republika Czeska, owego pamiętnego dnia 15 marca tego roku, wstąpiła do klubu nowoczesnych państw XXI wieku. Pamiętajmy o tym, że i Polska może się w tym klubie znaleźć. Pamiętajmy o tym, że jesteśmy takimi samymi obywatelami, jak wszyscy inni - i skoro państwo rości sobie prawo do nadawania ślubów swym obywatelom, to nie powinno tego prawa odmawiać osobom żyjącym uczciwie, płacącym podatki, niełamiącym prawa. Pod tym względem my, onaniści z trzepaczkami, nie jesteśmy w niczym gorsi od homoseksualistów czy heteroseksualistów. Nie powinniśmy być więc gorzej przez nasze własne państwo traktowani. W końcu po to to państwo istnieje, żeby nam właśnie służyć.

Myślę, że właśnie teraz nadszedł czas na podniesienie głosu. Sukces odniesiony przez homoseksualistów w Czechach może być zwiastunem podobnego w naszym kraju. Politycy jeszcze nigdy chyba nie byli tak skorzy do podjęcia tak istotnych dla nas wszystkich (jak również dla społeczeństwa) tematów: powszechnie mówi się teraz o tolerancji, podnosi się potrzebę akceptacji różnych odmienności w społeczeństwie. Czyż powinniśmy więc czekać dłużej, ryzykując powrót na wokandę spraw mniej ważnych, jak podatki, korupcja czy bezrobocie? Nie, moi drodzy bracia - onaniści z trzepaczkami. Zdecydowanie nie.

Ja się ujawniłem. Wy też to zróbcie. Śmiało! To właśnie teraz jest nasz czas! Pokażmy nas i nasze trzepaczki wszystkim - nie dbając o to, czy ktoś sobie tego życzy, czy nie. Przyszłość będzie należała do nas. Niech żyje demokracja! Niech żyje nowoczesne państwo XXI wieku!

niedziela, marca 12, 2006

Ptasie móżdżki

Cała afera z tą ptasią grypą zatacza coraz to szersze kręgi. Człowiekowi aż nie chce się w to wszystko wierzyć, kiedy patrzy na kolejne wiadomości przekazywane przez najróżniejsze media.

"Afera" ta zaczęła się parę miesięcy temu, kiedy padło parę ptaków gdzieś tam daleko, we wschodniej Azji. No - może nie tak zupełnie parę, może było tych ptaków więcej, ale przecież ludzie hodują miliony takich ptaków, jeszcze więcej tych zwierząt żyje sobie na wolności, więc kiedy parę, kilkanaście, kilkadziesiąt - czy nawet setki z nich zdechną w wyniku jakiejś tam choroby, to nie jest jeszcze ani wielka tragedia, ani - tym bardziej - powód do paniki.

Ale nie zdaniem dziennikarzy. Oni zaraz zrobili z tego wielką aferę. Padło parę ptaków? Znaczy się epidemia, grozi nam zaraz masowy mór ptactwa. Ale chwileczkę - okazuje się nagle, że jakiś człowiek też zachorował i zmarł. I - cóż za szczęśliwy zbieg okoliczności - był to akurat farmer, który miał kontakt z tymi ptakami. W dodatku lekarze wykryli, że zaraził się on chorobą od ptaków, które hodował. A po jakimś czasie okazuje się na dodatek, że takich ludzi było więcej.

Dla człowieka myślącego jest to dosyć oczywiste. Widziałem (w jednym z reportaży, parę miesięcy temu) jedną z takich ferm hodowlanych w Azji - brud nie z tej Ziemi, farmer nie przejmuje się żadnymi zasadami higieny. Szczerze mówiąc, zdziwiłbym się, gdyby w takich warunkach ten farmer niczym się nie zaraził. Zwykły człowiek zaraziłby się na pewno, no ale farmer, mający z tym do czynienia na co dzień, jest zapewne bardziej odporny - i byle co nie położy go z gorączką do łóżka. Oczywiście różni ludzie cechują się różną odpornością na różne choroby, więc zapewne część farmerów zareaguje ostrzej na jakiegoś tam wirusa (część z nich może nawet umrze), niż inni - lecz, statystycznie rzecz biorąc, będzie to mniejszość. Póki co do tej grupy można zaliczyć kilkadziesiąt osób. Biorąc pod uwagę fakt, że na świecie żyje ok. 6 miliardów ludzi, to naprawdę niewiele.

Nie ma też powodu przejmować się tym, że ptaki chorują na jakąś chorobę. Ptaki żyją na naszej planecie już bardzo długo (według pewnej popularnej w kręgach naukowych teorii nawet dłużej, niż ludzie). Ludzie się im nigdy specjalnie nie przyglądali - bo i po co? Mieli lepsze zajęcia, np. budowę cywilizacji. Ptaki żyły sobie spokojnie, pewnie chorując od czasu do czasu, od czego część osobników ptasiej populacji zapewne i zdychała. Tak było od wieków, tak jest i dzisiaj.

Nie ma więc niczego nadzwyczajnego w tym, że część ptaków padnie właśnie od choroby, którą ludzie nazwali akurat "ptasią grypą". Ptaki, podobnie jak i ludzie, zawsze były nękane przez różne choroby i zawsze tak będzie. Takie jest po prostu życie.

To wszystko jest oczywiste dla każdego trzeźwo myślącego człowieka. Ale nie dla dziennikarzy... Oni oczywiście muszą natychmiast wykorzystać taką okazję. Kilka miesięcy temu, kiedy cała ta "afera" się zaczęła, od razu dowiedzieliśmy się, że na "ptasią grypę" zmarło "już" kilkadziesiąt osób (informowano o tym w takim tonie, jakby ta zaraza miała lada moment dosięgnąć również nas). Dziennikarz z niemalże grobową miną oświadczył, że może nam grozić epidemia.

Epidemia? Na świecie żyje ponad sześć miliardów ludzi, zmarło około sześćdziesięciu, i to takich, którzy mieli w taki czy inny sposób do czynienia z hodowlami ptaków prowadzonymi w wyjątkowo niehigienicznych warunkach, a ktoś tutaj zaczyna mówić o epidemii?

Ale na tym, niestety, sprawa się nie skończyła. Fala głupoty zaczęła pochłaniać kolejne ofiary. Na przykład takich polityków, którzy nie stracą żadnej okazji, aby pokazać swoim wyborcom, jak bardzo troszczą się o ich zdrowie. Politycy podejmują szybkie i stanowcze decyzje: region, w którym wykryto choćby jednego ptaka padłego na skutek "ptasiej grypy", należy odizolować, a wszystkie ptaki na tym obszarze wybić.

Taktyka taka doprowadzi oczywiście do ogromnych strat. Stracą hodowcy ptaków, ale to jest akurat dosyć oczywiste. Stracą również wszyscy mieszkańcy takiej okolicy, gdyż ich życie zostanie nagle obrócone do góry nogami. Ograniczy się im swobodę przemieszczania się, zacznie się ich traktować jak (potencjalnych) trędowatych. Na dłuższą metę stracą na tym również wszyscy ludzie, którzy od czasu do czasu lubią zjeść np. kaczkę czy kurczaka, a przed nimi wszyscy producenci zajmujący się drobiem (a wraz z nimi również ich pracownicy). I to wszystko z powodu czasami jednego tylko ptaka, który akurat został znaleziony martwy - i u którego wykryto wirusa owej ptasiej grypy.

Niestety, na głupocie dziennikarzy i polityków się nie kończy. Niektórzy ludzie też zaczęli w to wierzyć - i zaczęli masowo szczepić się przeciwko grypie. A że szczepionka ta nie jest skuteczna przeciwko tej odmianie wirusa, który ptasią grypę powoduje, to już ich akurat najmniej obchodziło.

Od paru lat już regularnie, we wrześniu lub w październiku, szczepiłem się przeciwko grypie. W zeszłym roku nie udało mi się. Dlaczego? Bo zabrakło szczepionek.


W pewnym momencie już myślałem, że cała ta sprawa w końcu przycichła. Media znalazły sobie inne tematy, których w naszym kraju bynajmniej im nie brakowało, a politycy, nasi włodarze, widząc, że ludzi już ten "problem" tak bardzo nie interesuje, zajęli się swoimi (oraz, na nasze nieszczęście, również naszymi) sprawami. Jest to chyba jedyna zaleta populistycznej demokracji - politykom opłaca się zajmować tylko tym, co akurat budzi żywe zainteresowanie ludu.

Niestety, ostatnio owa ptasia grypa ponownie wróciła na usta dziennikarzy, ludzi, a tym samym - również polityków. Padłe ptaki znaleziono w paru miejscach w tzw. Europie, w tym również bezpośrednio za naszą zachodnią granicą. I w tym miejscu dla niektórych ptasich móżdżków stało się jasne, że owa plaga prędzej czy później dosięgnie również i Polskę. Cóż to za wiekopomne odkrycie z ich strony!

Ptaki, choć z pewnością nie tak inteligentne, jak ludzie, to jednak swoje rozumki mają. Nie tworzą barier w postaci granic, nie wprowadzają paszportów, nie nazywają "przestępstwem" przekraczania tych granic bez owych paszportów. Jest więc chyba oczywiste, że prędzej czy później jakiś chory ptak i do Polski przyleci... Dlaczego więc ktoś miałby z tego robić taką wielką aferę?

Zwykły człowiek nie miałby do tego żadnych powodów. Nawet taki strachliwy (a może pijany?) jegomość, który zauważywszy gołębia, który się "lekko zataczał", nie omieszkał powiadomić o tym miejscowego weterynarza o dosyć późnej porze.

No ale taki dziennikarz, to już co innego. Albo to taki idealista, któremu się wydaje, że ma misję do spełniania - no i informuje wszystkich na okrągło o wszystkich zdechłych ptaszkach, które znajdzie w okolicy oraz piętnuje wszystkich tych, którzy się tymi faktami niezbyt przejmują. Podobnie postępuje też dziennikarz, którzy wie, że cała ta ideologia to tylko taka bajeczka dla naiwnych, a chodzi w tym tak naprawdę o pieniądze. Ma on inną motywację, ale robi dokładnie to samo. I na to samo też wychodzi.

Interes we wzbudzaniu takiej paniki mają też politycy. Raz, że mogą pokazać, jak to im bardzo na "bezpieczeństwie ludzi" zależy, jak bardzo się o swoich wyborców troszczą, dwa, że pewnie daje im to też poczucie władzy. Ot, wydać jedno polecenie i już z życiem musi się pożegnać całe stado ptaszków, albo życie wszystkich ludzi w jakiejś okolicy zostaje postawione do góry nogami.

Po prostu głupota do kwadratu. Nie przychodzą mi na myśl żadne inne słowa, którymi mógłbym to zjawisko opisać.