niedziela, marca 12, 2006

Ptasie móżdżki

Cała afera z tą ptasią grypą zatacza coraz to szersze kręgi. Człowiekowi aż nie chce się w to wszystko wierzyć, kiedy patrzy na kolejne wiadomości przekazywane przez najróżniejsze media.

"Afera" ta zaczęła się parę miesięcy temu, kiedy padło parę ptaków gdzieś tam daleko, we wschodniej Azji. No - może nie tak zupełnie parę, może było tych ptaków więcej, ale przecież ludzie hodują miliony takich ptaków, jeszcze więcej tych zwierząt żyje sobie na wolności, więc kiedy parę, kilkanaście, kilkadziesiąt - czy nawet setki z nich zdechną w wyniku jakiejś tam choroby, to nie jest jeszcze ani wielka tragedia, ani - tym bardziej - powód do paniki.

Ale nie zdaniem dziennikarzy. Oni zaraz zrobili z tego wielką aferę. Padło parę ptaków? Znaczy się epidemia, grozi nam zaraz masowy mór ptactwa. Ale chwileczkę - okazuje się nagle, że jakiś człowiek też zachorował i zmarł. I - cóż za szczęśliwy zbieg okoliczności - był to akurat farmer, który miał kontakt z tymi ptakami. W dodatku lekarze wykryli, że zaraził się on chorobą od ptaków, które hodował. A po jakimś czasie okazuje się na dodatek, że takich ludzi było więcej.

Dla człowieka myślącego jest to dosyć oczywiste. Widziałem (w jednym z reportaży, parę miesięcy temu) jedną z takich ferm hodowlanych w Azji - brud nie z tej Ziemi, farmer nie przejmuje się żadnymi zasadami higieny. Szczerze mówiąc, zdziwiłbym się, gdyby w takich warunkach ten farmer niczym się nie zaraził. Zwykły człowiek zaraziłby się na pewno, no ale farmer, mający z tym do czynienia na co dzień, jest zapewne bardziej odporny - i byle co nie położy go z gorączką do łóżka. Oczywiście różni ludzie cechują się różną odpornością na różne choroby, więc zapewne część farmerów zareaguje ostrzej na jakiegoś tam wirusa (część z nich może nawet umrze), niż inni - lecz, statystycznie rzecz biorąc, będzie to mniejszość. Póki co do tej grupy można zaliczyć kilkadziesiąt osób. Biorąc pod uwagę fakt, że na świecie żyje ok. 6 miliardów ludzi, to naprawdę niewiele.

Nie ma też powodu przejmować się tym, że ptaki chorują na jakąś chorobę. Ptaki żyją na naszej planecie już bardzo długo (według pewnej popularnej w kręgach naukowych teorii nawet dłużej, niż ludzie). Ludzie się im nigdy specjalnie nie przyglądali - bo i po co? Mieli lepsze zajęcia, np. budowę cywilizacji. Ptaki żyły sobie spokojnie, pewnie chorując od czasu do czasu, od czego część osobników ptasiej populacji zapewne i zdychała. Tak było od wieków, tak jest i dzisiaj.

Nie ma więc niczego nadzwyczajnego w tym, że część ptaków padnie właśnie od choroby, którą ludzie nazwali akurat "ptasią grypą". Ptaki, podobnie jak i ludzie, zawsze były nękane przez różne choroby i zawsze tak będzie. Takie jest po prostu życie.

To wszystko jest oczywiste dla każdego trzeźwo myślącego człowieka. Ale nie dla dziennikarzy... Oni oczywiście muszą natychmiast wykorzystać taką okazję. Kilka miesięcy temu, kiedy cała ta "afera" się zaczęła, od razu dowiedzieliśmy się, że na "ptasią grypę" zmarło "już" kilkadziesiąt osób (informowano o tym w takim tonie, jakby ta zaraza miała lada moment dosięgnąć również nas). Dziennikarz z niemalże grobową miną oświadczył, że może nam grozić epidemia.

Epidemia? Na świecie żyje ponad sześć miliardów ludzi, zmarło około sześćdziesięciu, i to takich, którzy mieli w taki czy inny sposób do czynienia z hodowlami ptaków prowadzonymi w wyjątkowo niehigienicznych warunkach, a ktoś tutaj zaczyna mówić o epidemii?

Ale na tym, niestety, sprawa się nie skończyła. Fala głupoty zaczęła pochłaniać kolejne ofiary. Na przykład takich polityków, którzy nie stracą żadnej okazji, aby pokazać swoim wyborcom, jak bardzo troszczą się o ich zdrowie. Politycy podejmują szybkie i stanowcze decyzje: region, w którym wykryto choćby jednego ptaka padłego na skutek "ptasiej grypy", należy odizolować, a wszystkie ptaki na tym obszarze wybić.

Taktyka taka doprowadzi oczywiście do ogromnych strat. Stracą hodowcy ptaków, ale to jest akurat dosyć oczywiste. Stracą również wszyscy mieszkańcy takiej okolicy, gdyż ich życie zostanie nagle obrócone do góry nogami. Ograniczy się im swobodę przemieszczania się, zacznie się ich traktować jak (potencjalnych) trędowatych. Na dłuższą metę stracą na tym również wszyscy ludzie, którzy od czasu do czasu lubią zjeść np. kaczkę czy kurczaka, a przed nimi wszyscy producenci zajmujący się drobiem (a wraz z nimi również ich pracownicy). I to wszystko z powodu czasami jednego tylko ptaka, który akurat został znaleziony martwy - i u którego wykryto wirusa owej ptasiej grypy.

Niestety, na głupocie dziennikarzy i polityków się nie kończy. Niektórzy ludzie też zaczęli w to wierzyć - i zaczęli masowo szczepić się przeciwko grypie. A że szczepionka ta nie jest skuteczna przeciwko tej odmianie wirusa, który ptasią grypę powoduje, to już ich akurat najmniej obchodziło.

Od paru lat już regularnie, we wrześniu lub w październiku, szczepiłem się przeciwko grypie. W zeszłym roku nie udało mi się. Dlaczego? Bo zabrakło szczepionek.


W pewnym momencie już myślałem, że cała ta sprawa w końcu przycichła. Media znalazły sobie inne tematy, których w naszym kraju bynajmniej im nie brakowało, a politycy, nasi włodarze, widząc, że ludzi już ten "problem" tak bardzo nie interesuje, zajęli się swoimi (oraz, na nasze nieszczęście, również naszymi) sprawami. Jest to chyba jedyna zaleta populistycznej demokracji - politykom opłaca się zajmować tylko tym, co akurat budzi żywe zainteresowanie ludu.

Niestety, ostatnio owa ptasia grypa ponownie wróciła na usta dziennikarzy, ludzi, a tym samym - również polityków. Padłe ptaki znaleziono w paru miejscach w tzw. Europie, w tym również bezpośrednio za naszą zachodnią granicą. I w tym miejscu dla niektórych ptasich móżdżków stało się jasne, że owa plaga prędzej czy później dosięgnie również i Polskę. Cóż to za wiekopomne odkrycie z ich strony!

Ptaki, choć z pewnością nie tak inteligentne, jak ludzie, to jednak swoje rozumki mają. Nie tworzą barier w postaci granic, nie wprowadzają paszportów, nie nazywają "przestępstwem" przekraczania tych granic bez owych paszportów. Jest więc chyba oczywiste, że prędzej czy później jakiś chory ptak i do Polski przyleci... Dlaczego więc ktoś miałby z tego robić taką wielką aferę?

Zwykły człowiek nie miałby do tego żadnych powodów. Nawet taki strachliwy (a może pijany?) jegomość, który zauważywszy gołębia, który się "lekko zataczał", nie omieszkał powiadomić o tym miejscowego weterynarza o dosyć późnej porze.

No ale taki dziennikarz, to już co innego. Albo to taki idealista, któremu się wydaje, że ma misję do spełniania - no i informuje wszystkich na okrągło o wszystkich zdechłych ptaszkach, które znajdzie w okolicy oraz piętnuje wszystkich tych, którzy się tymi faktami niezbyt przejmują. Podobnie postępuje też dziennikarz, którzy wie, że cała ta ideologia to tylko taka bajeczka dla naiwnych, a chodzi w tym tak naprawdę o pieniądze. Ma on inną motywację, ale robi dokładnie to samo. I na to samo też wychodzi.

Interes we wzbudzaniu takiej paniki mają też politycy. Raz, że mogą pokazać, jak to im bardzo na "bezpieczeństwie ludzi" zależy, jak bardzo się o swoich wyborców troszczą, dwa, że pewnie daje im to też poczucie władzy. Ot, wydać jedno polecenie i już z życiem musi się pożegnać całe stado ptaszków, albo życie wszystkich ludzi w jakiejś okolicy zostaje postawione do góry nogami.

Po prostu głupota do kwadratu. Nie przychodzą mi na myśl żadne inne słowa, którymi mógłbym to zjawisko opisać.