poniedziałek, września 29, 2008

Aktualności wrześniowe

Sejm znowelizował KK, wprowadzając zaostrzenia dotyczące m.in. pedofilii. Jeśli nowelizacja ta wejdzie w życie, to zakazane będzie zarówno produkowanie, posiadanie, jak i rozpowszechnianie treści pornograficznych zawierających nierzeczywiste (czyli np. wytworzone komputerowo) wizerunki dzieci uczestniczących w aktach seksualnych. Tak na marginesie to jestem ciekawy, czy nasze prawo jest już na tyle dokładne, żeby odróżniać erotykę od pornografii, i czy posłowie zajęli się również pedofilską erotyką, ale to już odrębny temat.

Rozumiem, że można zabronić produkowania, posiadania itd. treści pornograficznych zawierających rzeczywiste wizerunki dzieci biorących udział w aktach seksualnych. Jest to oczywiste i logiczne: jeśli uznajemy, że dziecko nie posiada seksualności (która jest jedną z cech ludzi dorosłych), albo zabronimy dzieciom angażowania się w relacje seksualne, a takie zaangażowanie jest niezbędne do wyprodukowania treści pornograficznej, to produkcja taka jest zabroniona, gdyż wymaga złamania prawa. Z posiadaniem jest podobnie: aby coś posiadać, to coś musi najpierw zostać wyprodukowane, a więc z faktu, że ktoś posiada treści pornograficzne (... itd.) wynika, że prawo musiało zostać złamane. Koniec, kropka.

Jak jednak można uzasadnić zakaz produkowania, posiadania, etc. treści pornograficznych zawierających nierzeczywiste wizerunki dzieci (... itd.)? Można sugerować, że posiadanie takich wizerunków mogłoby kogoś nakłonić do spróbowania takich czynności w rzeczywistości. Jest to jednak rozumowanie bardzo słabe, bo jeśli przyjmiemy je za słuszne, to należałoby wszystkich mężczyzn wykastrować. Przecież samo posiadanie narzędzia gwałtu mogłoby kogoś nakłonić do spróbowania gwałtu w rzeczywistości.


Innym pomysłem, jaki wzbudził moje zainteresowanie, były obowiązkowe badania cytologiczne dla kobiet, które będą przyjmowały się do pracy i przechodziły badania kontrolne. Wiadomość tę znalazłem na "Wirtualnej Polsce", podaną w iście hurra-optymistycznym stylu: "Jest wreszcie szansa na to, że Polska przestanie być na szarym końcu krajów Europy w wykrywaniu raka szyjki macicy i piersi.". Ten rak piersi bierze się stąd, że mówi się również o obowiązkowych badaniach mammograficznych.

Dla każdego myślącego człowieka jest oczywiste, że obowiązek wykonywania takich badań nie przyczyni się w znacznym stopniu do poprawy stanu zdrowia naszych kochanych pań. Jak wszyscy pracujący wiedzą, badania okresowe są traktowane jako formalność (u mnie ostatnio wyglądało to tak: lekarka rzuciła na mnie okiem i wpisała do kwestionariusza, że mam zdrowe serce, płuca, wątrobę, żołądek, nerki i jeszcze parę innych organów). Teraz dojdzie do tego wszystkiego fikcja badań cytologicznych. Jeśli będzie miało to jakiś skutek, to raczej taki, że stan zdrowia naszych pań się pogorszy: te, które uwierzą w rzetelność tych badań kontrolnych i okresowych, mogą zaniedbać wizyty u ginekologa... A sami ginekolodzy będą mogli się mniej do tych badań przykładać - wszak panie będą musiały do nich przyjść, prawda? Więc po co się starać o klienta?

Najbardziej ucieszą się więc ginekolodzy i onkolodzy, bo dostaną na przeprowadzenie tych "badań" trochę pieniedzy podatników... Pieniędzy, które "nasze" państwo, troszczące się o "nasze" dobro, zabierze nam, nie pytając nas w ogóle o zgodę.


Wszystkie takie pomysły są dziełem biurokratów, którym się wydaje, że można zmienić rzeczywistość i naturę ludzką poprzez wprowadzanie przepisów. Banany nie są odpowiednio proste? No to wprowadzamy przepis, że muszą takie być. Trzeba walczyć z rakiem macicy u kobiet? Wprowadzamy przepis, że badania cytologiczne mają być obowiązkowe.

Przy tej okazji jednak, po cichu, załatwia się inną sprawę, równie ważną dla rządzących. Posłowie chcą pokazać, jak bardzo dbają o nas (czyi swoich wyborców), jak bardzo zależy im na naszym dobru, jak bardzo chcą chronić nasze dzieci przed złymi pedofilami, etc.. To jest znacznie prostsze, niż rozwiązanie rzeczywistych problemów, takich jak np. walący się system emerytalny, zadłużona publiczna służba zdrowia, czy bezrobocie.

A przy okazji przyzwyczaja się ludzi do myśli, że taki sposób postępowania jest normalny, a przepisy są wprowadzane dla naszego własnego dobra. Ludzi tresuje się podobnie, jak zwierzęta: twój pan wie lepiej, co jest dla ciebie dobre, więc bądź posłuszny. Zapomnij o swojej wolności, bo to niebezpieczna sprawa. Mógłbyś zrobić sobie jakąś krzywdę, np. jedząc zbyt krzywego banana, zaniedbując badania cytologiczne, czy pisząc pedofilskie opowiadanie pornograficzne. Więc my tobie tę wolność ograniczymy.

Najgorsze w tym wszystkim jest to, że ludziom taki stan rzeczy najwyraźniej odpowiada...

Etykiety:

piątek, września 05, 2008

Przebudzenie...

... czyli "konserwatystom, socjalistom i psom wstęp wzbroniony", bo właśnie o takim tytule pomyślałem na początku.

Z góry ostrzegam, że będzie to długi tekst. Co więcej, pisany pod wpływem niemałych emocji - i to raczej niezbyt pozytywnych.

Nietypowy libertarianin



Gdy ktoś mnie pyta, jakie mam poglądy, zazwyczaj przedstawiam się jako libertarianin. Nie jest to co prawda zbyt precyzyjne, lecz przeciętny człowiek raczej nie odróżni libertarianizmu od libertyzmu, więc po co tłumaczyć, że się jest anarchokapitalistą?

Jednak nawet jako libertarianin jestem nietypowy. I nie mam tutaj na myśli znanego w libertariańskim środowisku powiedzenia, że trudno jest znaleźć dwóch libertarian, którzy we wszystkim by się ze sobą zgadzali ;)

Moja droga do libertarianizmu wiodła przez lekturę "NCz!". Zaczynałem jako socjalista, który chciał pokazać tym wstrętnym prawicowcom, że się mylą. Zacząłem więc czytać wspomniany tygodnik, a kiedy już zrozumiałem poglądy tam prezentowane (bez wątpienia prawicowe), zacząłem się zastanawiać, jak można wykazać, że są błędne. Tyle tylko, że im dłużej nad tym myślałem, tym bardziej dochodziłem wniosku, że to ja się myliłem promując socjalizm.

Jednakże ani konserwatywny liberalizm, ani konserwatyzm, nigdy w 100% do mnie nie przemawiały. Trudno byłoby tego oczekiwać, wszak nigdy nie byłem chrześcijaninem (co nie znaczy, że odrzucałem wartości chrześcijańskie, choć wówczas jeszcze nie zdawałem sobie z tego sprawy), a poglądy prezentowane w "NCz!" były zawsze mocno związane z tą religią. Jednak to właśnie w tym tygodniku po raz pierwszy znalazłem artykuł o libertarianizmie. Nagle odkryłem, że jest filozofia, z którą zgadzam się w tych wymarzonych 100%!

Od tamtego czasu niezmiennie deklaruję się jako libertarianin.

Znając jednak wolnościową stronę poglądów koliberalnych (że tak je w skrócie nazwę), nie czułem do nich odrazy. Wprost przeciwnie - uważałem, że sojusz z kolibrami i konserwatystami przeciwko socjalistom może nam wszystkim przynieść korzyść. Wszak mamy wspólnego wroga: współczesne państwo opiekuńcze. A życie w państwie koliberalnym nadal uważam za znacznie lepszą opcję.

Wolałem więc szukać porozumienia z konserwatystami i kolibrami na gruncie walki przeciwko państwu opiekuńczemu, patrząc na to przez pryzmat wolności gospodarczej, która zawsze była dla mnie najważniejsza. W tej dziedzinie różnice pomiędzy libertarianami i kolibrami są minimalne. (Co do konserwatystów, to nie mam już tej pewności.)

Być może te moje sympatie do kolibrów skłoniły mnie do bliższego przyjrzenia się chrześcijaństwu? Zaowocowało to postawą, którą reprezentuję po dziś dzień: szanuję tę religię, filozofię i kulturę. Gdyby nie fakt, że aby być chrześcijaninem, trzeba wierzyć w Boga i uznać Chrystusa za... kogoś tam (dokładnie nie wiem, ale każdy chrześcijanin będzie wiedział, o co chodzi), to śmiało mógłbym zostać tzw. chrześcijańskim libertarianinem. Uważam, że filozofia chrześcijańska w żaden sposób nie jest sprzeczna z libertariańską. (Co więcej: uważam, że katolicyzm w żaden sposób nie jest sprzeczny z filozofią libertariańską, ale to już temat na inny artykuł.)

Potem znalazłem forum libertariańskie. Nieco naiwnie sądziłem, że "wszyscy libertarianie to jedna rodzina"... Dlatego też byłem zszokowany, że moja postawa, jak również moja droga do libertarianizmu, nie przypadła do gustu pewnym ludziom z tej społeczności. A że miałem mało czasu (doktorat trzeba było robić), nie udzielałem się tam zbytnio. Skoro ktoś taki, jak ja, nie był tam mile widziany (a przynajmniej takie odnosiłem wrażenie)...

Innymi słowy: nawet jako libertarianin byłem w mniejszości. Anarchokapitalista, szanujący chrześcijaństwo i Kościół Katolicki, nie odżegnujący się od kolibrów i konserwatystów, popierający UPR (biernie, bo przed czynnym poparciem powstrzymywała mnie sama UPR swoimi sojuszami z kryptosocjalistami różnej maści). Ciekawy typek ze mnie, prawda?

Kubeł zimnej wody



Żyłbym sobie pewnie nadal w przekonaniu, że z kolibrami można dość do porozumienia i żyć w zgodzie. Że ani my, libertarianie, nie będziemy im narzucać siłą naszych zasad, ani oni nie będą tego robili nam.

Kubłem zimnej wody, wylanej wprost na moją głowę, był tekst Adama Danka. Tekst napisany w odpowiedzi na polemikę z innym tekstem, do którego żadnego odnośnika nie udało mi się już znaleźć.

Dlaczego tekst ten tak bardzo mnie wzburzył? Chyba dlatego, że zaatakował poglądy bardzo mi bliskie, a do tego w sposób, który trudno jest mi określić inaczej, niż jako wstrętny i nieuczciwy. W moim odczuciu Adam Danek niesłusznie zarzucił nierzetelność wywodom Tomasza Sommera, sam zaś wykazał się ignorancją w pewnych sprawach, w innych wykazując się skłonnościami totalitarnymi i zamordystycznymi. Było to dla mnie tym bardziej przykre, iż (jak mniemam) wynikało bezpośrednio z jego konserwatywnego światopoglądu.

Jedyny słuszny ład?



W najochydniejszy sposób pan Danek pisze o konserwatywnej wizji świata: "nie istnieje żadna „wielość ładów” (...) Ład jest tylko jeden, kosmiczny i przenikający cały wszechświat, tak jak tylko jeden jest Stwórca tego Ładu. Poszczególne kultury, wspólnoty, ustroje etc. są dobre w takim stopniu, w jakim realizują ten Ład.".

Dosłownie aż ciarki mnie przechodzą. Pachnie mi to na kilometr totalitarnym myśleniem typowym dla epoki stalinizmu: jest tylko jedna, słuszna doktryna. Strach pomyśleć, co by było, gdyby taki Adam Danek doszedł do władzy!

Pomyślmy jednak logicznie. Skoro jest tylko jeden ład, któremu powinni się podporządkować wszyscy ludzie, to co zrobić z tymi, którzy dobrowolnie się takiej władzy nie poddadzą? Są tylko dwa wyjścia: albo zmusić ich do posłuszeństwa siłą, albo fizycznie wyeliminować. Obydwa te wyjścia zakładają użycie siły. Jak widać, skoro konserwatyzm dąży do ustanowienia jednego ładu (w imię jego Stwórcy, zapewne), to znaczy, że dąży do użycia siły. Jest to sprzeczne z libertarianizmem.

Libertarianizm zaczyna się tam, gdzie następuje wyrzeczenie się stosowania siły w relacjach z drugim człowiekiem. Libertarianin nie będzie się sprzeciwiał temu, że grupa ludzi zechce utworzyć sobie komunę, urządzać orgie seksualne i bluźnić przeciwko Bogu. Moim zdaniem im samym nie wyjdzie to na dobre, ale to ich problem. Jak długo ci komuniści nie będą wchodzili mi w drogę, tak długo mogą sobie być.

Ale odchodzę od tematu. Nie miałem tłumaczyć filozofii libertariańskiej, tylko odnieść się do tego, co napisał Adam Danek i do myśli konserwatywnej.

Okazuje się więc, że konserwatyzm stoi w oczywistej sprzeczności z libertarianizmem. Tak, wiem że żadne to odkrycie, ale dla mnie... Przez wiele lat dostrzegałem tylko jedną stronę konserwatyzmu (czy raczej koliberalizmu), więc takie stwierdzenia są teraz dla mnie niczym kubeł zimnej wody wylanej wprost na głowę.

Zła władza rodzicielska i odrzucenie praw naturalnych?



Dalej Adam Danek pisze: "Jednym z elementów Ładu jest istnienie władzy, która egzekwuje go w stosunkach międzyludzkich (...). Tymczasem (...) tzw. anarchokapitalizm chciałaby doprowadzić do sytuacji, w której nie będzie żadnej władzy poza tą, jaką „ludzie” (cokolwiek tu znaczy to ukochane słówko demokratów) sami sobie wybiorą lub skonstruują, albo przynajmniej zgodzą się w pełni dobrowolnie na podleganie jej. A to oznaczałoby odrzucenie wszelkiego porządku, w tym prawa objawionego i naturalnego i w ogóle zanegowanie kondycji ludzkiej, ponieważ człowiek od urodzenia podlega i musi podlegać władzy, na którą nie wyraził zgody w dobrowolnym kontrakcie – poczynając od władzy rodzicielskiej.".

Na jakiej podstawie autor wyciąga wniosek, że dobrowolna zgoda na podporządkowanie się danej władzy ("porządkowi", "ładowi", "prawu", czy jak to nazwać...) ma oznaczać odrzucenie wszelkiego porządku? Ja np. z góry deklaruję, że jeśli gdzieś powstanie monarchia oparta na zasadach wolnorynkowych, prawie rzymskim i chrześcijańskiej kulturze, to dobrowolnie się jej podporządkuję. I nadal pozostanę anarchokapitalistą.

Wynikającą z tekstu sugestię, że libertarianie są demokratami, uważam w najleszym przypadku za wstrętną, w najgorszym zaś za zwykły chwyt erystyczny.

Ale autor najwyraźniej nie rozumie istoty myśli anarchokapitalistycznej, skoro dostrzega sprzeczność w podleganiu dzieci władzy rodziców i wolności. Trochę podpowiem panu Dankowi: następnym razem proszę zasugerować, że przecież każdy człowiek musi się podporządkować władzy prawa własności drugiego człowieka, co oczywiście ogranicza jego wolność, a więc stanowi dowód na sprzeczność myśli libertariańskiej. Oczywiście byłoby lepiej, gdyby autor zapoznał się z tą myślą i nie wypisywał takich bzdur, ale jakoś wątpię, czy to nastąpi.

Wolna wola i różne "prawa"?



Co zaś do owej "wolnej woli", o której wspomina pan Danek, to dochodzę do wniosku, że nie zrozumiał on tekstu Tomasza Sommera. Nie będę się tutaj rozpisywał o wolnej woli, bo nie widzę w tym sensu; Tomasz Sommer zrobił to wystarczająco dobrze. Wyjaśnię natomiast pewne nieporozumienie.

Adam Danek, pisząc, że "nie istnieje żadne „prawo do wyboru zła”. Jak również „prawo do prostytucji”, „prawo do pornografii”, „prawo do bluźnierstwa”, „prawo do samobójstwa” i tym podobne lewackie hasełka, jakimi nierzadko szafują zarówno liberałowie, jak i libertarianie.", po raz kolejny dowodzi, jak niewiele wie o libertarianach.

Jest to dosyć ciekawa kwestia. Przede wszystkim zacząłbym od pytania, co należy rozumieć przez takie np. "prawo do bluźnierstwa". Jeśli ma to oznaczać, że w moim własnym domu mam prawo do wyrażania poglądów stojących w sprzeczności z doktrynami jakiejś religii, to prawo takie oczywiście istnieje. Jeśli natomiast miałoby to oznaczać, że mam prawo pójść do kościoła i tam bluźnić, to już nie. Kościół nie jest moją własnością, w związku z czym moja wolność wypowiedzi jest tam w oczywisty (i akceptowany przez każdego libertarianina) sposób ograniczona.

Ale nie ma sensu dyskutować o "prawach do...", gdyż one wszystkie wynikają z przyjęcia podstawowych zasad libertariańskich i praw naturalnych człowieka. Nie ma sensu się rozdrabniać: po co twierdzić, że mam prawo do używania własnego komputera w celu pisania tekstów takich, jak ten? Mam naturalne prawo do używania mojej własności - i tyle. To wystarczy.

Jeśli zaś panu Dankowi przeszkadza to, że osobiście nikomu bym nie zabraniał np. bluźnić we własnym domu, czy kręcić tam filmy pornograficzne, to niech nie kupuje mieszkania w moim sąsiedztwie. Po tym, co napisał, ja również nie mam ochoty mieszkać obok niego. Dodam, że libertarianizm nikogo nie zmusza do utrzymywania stosunków z kimkolwiek: jeśli kogoś nie lubisz, to się z nim nie zadawaj. To twoje prawo!

Niesłuszne poglądy Rothbarda?



Ale tego było Adamowi Dankowi za mało. Musiał napisać, że "[wg Tomasza Sommera - przyp. TPJ] Rothbard był za aborcją, aborcja to zło, ale mimo to samo wnioskowanie Rothbarda jest słuszne. Trudno chyba o większy absurd, niż to zdanie.".

Panie Danek, albo Pan jesteś głupi, albo takiego udajesz. Względnie jesteś Pan niezły w stosowaniu chwytów erystycznych.

Z tego, co mi wiadomo, profesor Rothbard rzeczywiście był zwolennikiem dopuszczalności zabiegów aborcji. Wnioskowanie profesora Rothbarda (dotyczące filozofii i ekonomii!!!) było jednak słuszne nie z powodu jego poglądów na aborcję, ale z powodu jego wiedzy w tych dziedzinach, którymi się zajmował!

Czy teorie Einsteina byłyby mniej warte, gdyby był on pijakiem i gwałcicielem?

Ale najwyraźniej Adam Danek traci już przekonanie co do swoich racji, skoro zaniża poziom dyskusji do takich "argumentów"...

Wulgarny ekonomizm?



Dalej jest jeszcze gorzej. Pan Danek pisze: "Libertarianie mają jeden problem, ale za to poważny: dogłębny i nieraz wulgarny ekonomizm w myśleniu. (...) swoje zapatrywania ekonomiczne często usiłują prosto rzutować na filozofię, etykę czy kulturę wysoką – albo wręcz podpierać je argumentami zaczerpniętymi z etyki, teologii, klasycznej filozofii etc. – co nie wychodzi na dobre ani im, ani światu.". Wprawdzie nie mam pojęcia, jakiż to pogląd ekonomiczny libertarian wyszedł na złe światu, ale pewnie Adam Danek to wie. W końcu to wielki znawca libertarianizmu, czyż nie?

Ale wracajmy do tematu. Co sugeruje pan Danek? Że libertarianie największą uwagę przywiązują do kwestii ekonomicznych w myśleniu. Co więcej: wnioski są dalej "rzutowane" na inne dziedziny nauki!

Otóż jest to dokładnie odwrócenie porządku rzeczy. Libertarianizm to przede wszystkim filozofia. Następnie wynikające z tej filozofii prawo. Ekonomia (a ściślej: wolny rynek) jest tylko efektem przyjęcia określonych zasad postępowania! Wolny rynek jest jedynym systemem gospodarczo-społeczno-politycznym, w którym możliwa jest realizacja idei libertariańskich i dlatego libertarianie go popierają.

Zarzut, że my, libertarianie, postępujemy dokładnie na odwrót, może postawić tylko ktoś, kto naszej filozofii nie zna, nie rozumie, albo chce być względem nas złośliwy. Fakt, że wielu z nas zajmuje się kwestiami ekonomicznymi próbując wykazywać (z powodzeniem zresztą), że przyjęcie zasad wolnorynkowych wyjdzie na dobre nie tylko nam (libertarianom), ale również innym ludziom, i że wolny rynek nie jest sprzeczny z np. chrześcijaństwem, nie oznacza, że myślenie ekonomiczne przenosimy na inne dziedziny!

Zresztą Adam Danek sam zarzuca libertarianom wręcz "wulgarny ekonomizm w myśleniu", a nieco wcześniej tak oto kwituje myśl filozoficzną św. Tomasza z Akwinu: "Prawdą jest, iż św. Tomasz był zdecydowanym przeciwnikiem tego, co dziś nazywamy etatyzmem, ale równie mocno sprzeciwiał się temu, co dziś nazywamy wolnym rynkiem; obrona libertarianizmu za pomocą św. Tomasza może więc wywołać jedynie uśmiech.". Chwileczkę, panie Danek, czy to aby nie przykład "wulgarnego ekonomizmu w myśleniu"? Takie sprowadzanie libertarianizmu wyłącznie do kwestii gospodarczych i sugerowanie, że w myśli Akwinaty nie może być żadnych pierwiastków libertariańskich, gdyż odrzucał on wolny rynek...

Podsumowanie



Napiszę to wprost - po przeczytaniu tekstu Tomasza Sommera byłem podbudowany, gdyż autor słusznie pokazał błędne poglądy nt. libertarianizmu w myśleniu osoby, która wolnościowcem z pewnością nigdy nie była. Po przeczytaniu tekstu Adama Danka byłem natomiast bardzo wzburzony. W przeszłości czytałem już parę tekstów jego autorstwa. Ogólnie raczej się z nim nie zgadzałem, ale on jest przecież konserwatystą, a ja libertarianinem, a poruszane były właśnie te kwestie, które nas różnią. Tym tekstem jednak Adam Danek nie tylko bardzo mnie zdenerwował, ale również skłonił do głębszych przemyśleń dotyczących mojej postawy życiowej.

Postanowiłem gruntownie zmienić mój stosunek do konserwatyzmu. Nie mogę mieć tak przychylnej postawy wobec ludzi, wśród których trafiają się persony pokroju Adama Danka.

Kiedyś myślałem, że z konserwatystami łączy mnie całkiem sporo. Moje poglądy obyczajowe były często określane jako konserwatywne (jestem przeciwnikiem "homoseksualnych małżeństw" i "marszów tolerancji", wolę monarchię od demokracji, bardzo szanuję wartości chrześcijańskie). Konserwatyści, z którymi się stykałem, byli bardzo kulturalnymi i grzecznymi ludźmi. Teraz zaczynam się zastanawiać, czy byli tacy wobec mnie, gdyż nie obnosiłem się ze swoim anarchokapitalizmem (nie mam tego w zwyczaju, zresztą uważam, że światopogląd do sprawa indywidualna każdego człowieka). Bo jeśli punkt widzenia pana Danka jest typowy dla konserwatystów, to znaczy, że dla kogoś takiego, jak ja, nie ma miejsca w ich świecie, w tym ich "ładzie".

Przez lata lekceważyłem zamordystyczne i etatystyczne skłonności konserwatywnej prawicy. Ignorowałem ten problem, większą wagę przykadając do kwestii wolności gospodarczej i poglądów społecznych. Wręcz odsuwałem się od tych libertarian, którzy nie podzielali tej mojej sympatii do ludzi, którym socjalizm wydawał się być równie wstrętny.

A teraz? Widzę, że byłem w błędzie. Konserwatysta, taki jak Adam Danek, nigdy nie będzie przyjacielem libertarianina. Może go co najwyżej tolerować, aczkolwiek i co do tego nie mam już pewności. Skoro przecież my, anarchokapitaliści, jestesmy przeciwnikami tego "jedynego słusznego" ładu...

Nie wiem, jaka jest sytuacja UPR. Nie głosowałem na nich ostatnio, ale to dlatego, że szli do wyborów w różnych sojuszach. A ja nie chciałem głosować na żadne sojusze - tylko na UPR. Teraz jednak sądzę, że dopóki partia ta będzie się mieniła "konserwatywno-liberalną", o moim głosie może zapomnieć. Z powodu tego konserwatyzmu właśnie. Kto wie, ilu tam jest takich Adamów Danków?

Zresztą sama idea głosowania w wyborach powszechnych wydaje mi się być wstrętna. Oszczędzę więc sobie tej nieprzyjemności.

Etykiety: ,